sobota, 7 maja 2016

MORTSJON KWIECIEŃ 2016


W sumie to strona MORTSJON, jest blogiem, a na blogu wypada coś czasem napisać. W najbliższym czasie nie planuje żadnych większych podróży, poza wyjazdami do rodzinnego miasta, lub jednodniowymi wyjazdami na plan zdjęciowy. Dlatego, podczas pewnej nocy, wracając N37 na Ursynów, postanowiłem wrzucać na bloga wpisy, podsumuwujące dany miesiąc, Z góry przepraszam wszystkich hejterów, studentów dziennikarstwa i kierunków pochodnych za składnie, błędy gramatyczne, ortograficzne oraz literówki. Piszę, bo w sumie lubie pisać, a daj Bóg wyjdzie z tego coś fajnego. Czas więc na podliczenie kwietnia..
Ten wpis, również piszę o 4 nad ranem, wracając zapakowanym po sufit nocnym autobusem relacji Warszaw Centralna - Ursynów południowy, więc mam nadzieje, że wyjdzie z tego jakiś w miarę sensowny bełkot. Tak więc wracając do tematu, kwiecień był jak najbardziej miesiącem spędzonym w podróży. Ogólnie to wyszło z tego jakieś 18-19 dni w poza domem, do którego wpadałem wyprać rzeczy, przepakować plecak, zjeść i zgrać filmy. Chociaż chyba nawet coś tam zmontowałem przez te 30 dni. 
Miesiąc zaczął się od ostatniego weekendu przepracowanego w gastronomii. Z braku jakich kolwiek zobowiązań, czy to zawodowych, czy szkolnych, o 23 w niedzielę postanowiłem, że jutro w samo południe ruszam na tydzień do Gdańska. Z braku środków finansowych pojechałem autostopem. Generalnie to polecam każdemu taki sposób podróżowania. Nie jestem ekpertem w tym temacie, ale mogę powiedzieć, że jest to zajebisty sposób na poznanie ciekawych ludzi. I tak również było w tym wypadku. Z Warszawy wywiózł mnie Adam, 22 letni fotograf, z którym utrzymuję konkakt po dziś dzień, następnym szczęśliwcem był 40 letni Chowrat, jadący na Mazury po (jak to nazwał) najlepszy traktor na jeuropejskim rynku, czyli naszego Ursusa. Później, krótka podwózka Fordem Mondeo, kierowanym przez starego, autostopowego wyjadacza, który przez 15 minut wspólnej podróży, opowiadał o swoich autostopowych podbjach. Natępnym driverem był wracający z pracy mieszkaniec Malborka, który podwiózm mnie za Elbląg, skąd złapałem już bezpośrednio dwie młode dzewczyny, które zawiozły mnie pod sam Gdańsk.
Podczas tyuch 7 dni, niesamowicie odpocząłem. Często gdzieś wyjeżdżam, ale polega to głównie, na spaniu po 3-4 godziny i nagraniu jak największej ilości materiału. W Gdansku było inaczej. Chodziłem gdzie chciałem i kiedy chciałem, nie patrzyłem na zegarek i nawet w sumie nie obchodziło mnie, czy jest poniedziałek, środa, czy sobota. Sopot, plaża, Stare Miasto, Stocznia i spacery po starej części Wrzeszcza. Mniej więcej w tych okolicacj sędziłem pierwszy kwietniowy tydzień. Monciak, Shot Bary, SKM, Wrzeszcz Główny, Gdańsk Główny, Stogi, Brzeźno. 7 dni minęło, czas wracać. Podczas niedzielnej, ostatniej nocy w Gdańsku, dostałem requesta na Couchsurfingu od niejakiej Agnieszki z Sopotu. Szukała kawałka podłogi na poniedziałkową noc, miało bowiem rozmowę z konsulem w sprawie wizy. Szybki accept i około godziny 15, spotkaliśmy się na Centralnym. Okazało się, że jest świetną fotografką, która rozwinęła skrzydła podczas 2,5 rocznego pobytu w San Francisco. Koniec końców wizy nie dostała, ale będzie próbować dalej. We wtorek ok 18 wsiadła w powrotny pociąg do Sopotu. Do belgijskiego tripa miałem jeszcze tydzień, co oznacza czas (w miarę) wolny, czyli zmontowanie filmu z Gdańska, nadrabianie szkoły, ognisko ze znajomymi, 11-sto godzinny maraton filmów Nolana w Multikinie i oblanie po raz kolejny teoretycznego, egzaminu na pilota drona. No i przyszedł wtorek. Szkoła, zakupy z językiem na brodzie i biegiem na pociąg do Modlina. 
Nie będę za dużo pisał o wyjeździe do Belgii, a jak się w trakcie okazało, również do Brukseli, ponieważ opisałem go dość dokładnie w relacji z tripa. Także skrótowo:
Lot, spanie, świt, autostop, Waterloo, Bruksela, śniadanie, miejsce pamięci ofiar, piwo, siedziba UE, zniszczone lotnisko w Zaventem, znów piwo, Kinga (Polka poznana w pubie), 6 km z buta do wylotowki, padam z nóg, stop do Waterloo, stop do samego lotniska, 4 h kimy na lotnisku, świt, odprawa, spanie, final call, lot, Modlin, Warszawa, szkoła, dom, 12 h spania. Gdy wstałem, dowiedziałem się, że mam jutro możliwość pojechania za darmo do Suwałk na  13 godzin. W sumie nic nie miałem do roboty, więc ruszyłem. Przy okazji użyłem znajomości i nagrałem głos do filmów z Belgii i Norwegii. 
Wożonko z siostrą po mieście, kolacja w domu, krótka kima w starym łóżku i 4:30 już byłem z samochodzie prowadzonym przez mamę współlokatoki. WARSZAWA
Kilka spotkań ze znajomymi, próba montarzu Brukseli i odsypianie. Niedziela w stylu lazy + dalsze próby montarzu. Poniedziałek w sumie cały w szkole, a we wtorek - NORWEGIA, o której również nie będę się rozpisywał, ponieważ dość wyczerpująca relacja znajduje się na blogu. Wróciłem dość szybko, bo w środę. Po wyjeździe tradycyjnie odsypianie i dalsze próby montarzu Brukseli przeplatane z próbami nadrabiana szkoły. 
Piątek, był dość przełomowym dniem, ponieważ, po czwartej próbie, w końcu udało mi się zdać teoretyczny "egzamin pilota statków bezzałogowych", ale to tylko (a może aż) teoria, więc nie było za bardzo powodu (ani czau) do świętowania. Sobota spędzona na końcówce montarzu Brukseli, a w niedzielę pociąg do Gdańska gdzie zakończyłem miesiąc zwany kwietniem.
Podsumowując. W kwietniu spędziłem 18 dni w podróży, zdałem teorie na drona i zrobiłem ogromny bałagan w pokoju. Miesiąc przeleciał dość szybko, jednakże uważam go za udany.

Paweł Kwiatkowski































 
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.