Wtorek, 26 kwietnia, Moss, Norwegia.
Gdy przed wyjazdem
ogarniałem mapy i możliwość kimy na lotnisku, miałem pokusę wykupienia
przejazdu autobusem z lotniska Rygge do Oslo. Kosztował on nie przesadnie
drogo, bo ok 60 zł w jedną stronę, a z uwagi, że bilety lotnicze kosztowały
mnie 38 zł, walczyłem z sobą zażarcie, żeby nie iść na łatwiznę. Z drugiej
strony, jeśli byłbym w Oslo, to na pewno by nie było ujęć z drona...
a po to go
chyba właśnie mam. No więc spakowałem go, nastawiłem budzik na 3 AM i około
północy poszedłem spać.
Na pociąg się nie spóźniłem i
wysiadłem również na właściwej stacji. Miłą niespodzianką był brak otwartej
kasy na centralnym, a w pociągu kontrolera biletów, który takowy miałby mi
sprzedać. Także 5,14 zł w kieszeni.
W trakcie lotu, podjąłem jedną z
najsłuszniejszych decyzji w życiu, a mianowicie kupiłem danie - ryż z
kurczakiem w sosie słodko-kwaśnym za 27 zł... no dużo, ale porcja była słuszna
i mając w głowie opowieści o norweskiej drożyźnie, czułem, że dziś, może to być
mój jedyny ciepły posiłek. Co do drożyzny, to nie wiele się pomyliłem, bo na
stacji Shell, za 1,5 Taffelu, czyli
wody, krzyczeli 20 zł :o. "Inna planeta" - pomyślałem, ale z drugiej
strony mam trochę swojej szamki i przyleciałem tu na niecałe 22 godziny. Mijam
następne budki z jedzeniem - "Sandwiche po 40 koron(20 zł)"... odpuściłem
szukanie jakiegoś jedzenia i schowałem głęboko swoje 200 koron, za które, jak
się później okazało, mógłbym zjeść drugie danie w restauracji w centrum. Ale
wracając.
Jeśli ktoś chciałby pojechać do
Oslo, a nie chce płacić 60-120 zł za autobus/pociąg, niech spróbuje najpierw
autostopu. Nie wiem czy to ja mam takie szczęście, czy może faktycznie w Belgii
i Norwegii jeździ się nim łatwo. Ledwo wyciągnąłem rękę, a obok mnie zatrzymał
się piękny SUV Volvo, jadący wprost do Norweskiej stolicy... no i dylemat, co
robić? Oslo, czy małe miejscowości + ciągnące się po horyzont lasy. Na
szczęście wybrałem tą drugą opcję i przez to zaoszczędziłem między innymi 30 zł
na jednorazowy bilet na komunikację miejską. Kierowca wysadził mnie w mieście
Moss, zaraz przy porcie. Patrząc na wielkie pomy, kolejno do niego wpływające,
nie zastanawiając się długo, wziąłem się za kalibrację drona i tak, po kilku
minutach byłem już w powietrzu. Mam nadzieję, że na filmie, port będzie
prezentował się równie okazale, jak w rzeczywistości. Następnie udałem się do
sklepu, żeby dać jeszcze jedną szansę, norweskim cenom. Za 15 zł, kupiłem 1,5
wody, 2 kajzerki, 3 większe żelki na wagę, 200 gram ciastek o jakości
porównywalnej do tych milki oraz BEZALKOCHOLOWE piwo (było jeszcze przed 12).
Tak więc nie źle. Największym szokiem, była cena coca-coli, bo 0,5 l butelka,
kosztowała w tańszym markecie 10 ZŁ :o ... no ale bez niej też da się przeżyć.
Ciastka i piwo, skonsumowałem z drugiej strony portu, nagrywając przy tym
timelapsa z podziwianego przeze mnie widoku. Zziębnięty, znalazłem na mapach
google galerię handlową, pomyślałem - "pójdę, naładuję kamerę, popiszę i
wypiję kawę". No i wszystko się spełniło... prawie wszystko, bo KU*WA nie mogę
znaleźć filiżanki kawy PONIŻEJ 14 ZŁOTYCH!!!
------------------------------------------------------------------------------------------------
Wszystko co przeczytaliście do tego akapitu, napisałem
właśnie w tej galerii, po czym obudziłem się i zorientowałem, że opierając się
o plecak, zasnąłem na godzinę. Pierwsze co sprawdziłem, to czy kamera która podłączyłem
do lądowania w kącie, dalej tam stoi. Stała, ufff... W ogóle w Norwegii zauważyłem,
że nie ma takiej rzeczy/czynności w umyśle Norwegów jak KRADZIEŻ. Nie ma
również ogrodzeń przed domem i płotów dzielących ich przez sąsiadem, biorą
obcych na stopa, a w sklepach nie tyle nie patrzą na Ciebie z marszu jak na złodzieja,
a co najlepsze nie istnieje tu taki zawód jak ochroniarz. BA, przez cały dzień,
nawet nie widziałem policjanta. No ale cóż można powiedzieć, kultura
skandynawska. No ale wracając. Gdy się obudziłem, pomyślałem "nie ważne
czy 20 czy 30 zł, ale MUSZE wypić KAWEEEE(!)". Szybka rundka po
kawiarniach i nic poniżej 14 zł... "no ale są tu chyba jakieś automaty z
kawa" - pomyślałem, a następnie rzuciłem się do poszukiwań. Automatu nie znalazłem,
ale w kiosku sprzedawali duża kawę z ekspresu + duży muffin DUMLE, za 12,5 -
LUBIE TO.
Ufff... co za ulga, potrzebowałem
tej nafty od rana. No ale co dalej? Miasto małe i praktycznie już wszystko przeze
mnie obszente/obeszte. Na mapach zobaczyłem, ze niedaleko znajduje się spora
wyspa na jeziorze, połączona z lądem mostem. W głowie miałem od razu jej widok
z drona... no to lecimy. Na miejscu okazało się, ze to w sumie nie wyspa, tylko
półwysep połączony wąziutkim, prawdopodobnie sztucznym, nasypem. Znajdował się
tam ładny park. Z OGROMNYMI głazami narzutowymi. No to co, na najwyższy - i
dzida w górę! Wylatałem 70% drugiej baterii i wziąłem się za nagrywanie z
ziemi, zobaczyłem wtedy ze po drugiej stronie jeziora, jest spora (ok 200 m.n.p.m.) mocno skalista góra.
"Stamtąd dopiero będą ujęcia" - pomyślałem, no i oczywiście, biegiem
na górę. Ścieżki żadnej nie było, nawet wydeptanej, trzeba było przedzierać się
przez gąszcz krzaków i tym podobnym, ale było warto, bo widok był powalający. Uczucie
zajebistości protegowało to, ze bylem tam sam jak palec, wiec mogłem śpiewać, tańczyć
i drzeć ryja tak jak lubię ;). Wylatałem resztki drugiej baterii, nagrałem
kilka timelapsów i patrząc na słonce chylące się ku zachodowi - udałem się do wyjścia.
Na koniec wizyta w supermarkecie w celu wydania resztek Koron i przy okazji nagrałem
wędkarzy, łowiących strasznie szalone ryby - tak się rzucały, że wyskakiwały im
z wiader. Równie szalony był sposób ich łowienia, bo z wody wyciągali niemalże różaniec
15-sto centymetrowych rybek (na jednej żyłce było kilka haczyków. Łowiący, byli
pochodzenia głownie japońskiego, ale i język Polski, udało mi się usłyszeć, bo
jeden z wąsatych panów powitał mnie słowami „i co kurwa robisz zdjęcia pedale”…
no cóż, Polacy na emigracji… Nie wychylałem się ze znajomością ojczystego języka
i zostawiłem Januszka samemu sobie. Szybki timelaps, kamera padła - czas spadać.
Ledwie wyszedłem na nie tyle trasę, co główna ulice w centrum, machnąłem 3 razy
i momentalnie zatrzymuje się przede mną w pełni elektryczne Mitsubishi. Koleś był
na tyle rozgadany, ze postanowiłem mu podarować jedyna małpkę jaka wziąłem w ta
podróż, a była to rzecz jasna, RUDA żołądkowa gorzka. Po podwózce na wylotówkę,
od razu wziąłem się za łapanie stopa, a po chwili zorientowałem się, że
przecież padła mi kamera, a przydało by się coś nagrać, a GoPro mam w plecaku.
Usiadłem wiec na przystanku, wyjąłem kamerę, spakowałem plecak z powrotem i wtem,
nagle, staje przede mną (nawet nie pamiętam jaka to była marka) mały, 2-3 letni
samochód. Szyba schodzi w dół, a spod niej wylania się (taka typowa z wyobrażeń),
norweska piękność o kolorze włosów blond... i pyta GDZIE MNIE PODWIEŹĆ :D...
"kurde...", myślę sobie, "akcja jak z filmów, albo hip-hopowych kawałków,
które kończą się słowami <i się obudziłem>". Przecieram wiec oczy,
klepie po policzku, no i stwierdzam, ze tym razem nie zdarzyło mi się zasnąć
opartemu o plecak. Po chwili, zza niej, wylania się kierowca, albo raczej
kierowczyni - jeszcze piękniejsza, aczkolwiek mniej rozmowna po angielsku. No
to szybko wpakowałem rzeczy i zostałem zawieziony wprost pod drzwi wejściowe
lotniska Moss-Rygge :D - no chyba najlepsza akcja autostopowa jaka do tej pory miałem;)
No i siedzę właśnie
sobie na lotnisku, jest 21:00, a słonce tu dopiero zachodzi. Pisze, podjadam
resztki jedzenia i popijam to wszystko poł litrowa pepsi za !!15!!ZL!!:O. No
ale z drugiej strony, kto biednemu zabroni żyć jak bogacz;). No to było by na
tyle z 12-sto godzinnego spaceru w Norwegii.
PODSUMOWANIE
1. Nie wiem jak wasze doświadczenia ze stopowania po
Norwegii, ale ja bylem porostu zaskoczony. No fakt, nie jeździłem dużo, ani
daleko, bo tylko do miasta oddalonego o 10 km, no ale tak czy siak - pozytywnie
2. CENY... Pierwsza próba zakupu, to 1,5l wody na stacji
benzynowej za 20 zł... to już wole pic z kranu, no ale kupiłem potem w markecie
jakoś za 3 zł chyba. Nie wiem jak by było z wyjazdem do Oslo, ale do Moss, można
spokojnie jechać bez kasy, ewentualnie na wodę, albo jakieś suweniry. 0,5 l coca-coli
kosztuje w sklepie ponad 10 zł, ja (mózg) na lotnisku kupiłem PEPSI (damn...)
za 15 zł, także tak to wygląda. No ale na przykład za puszkę, chyba makreli,
albo jakiś szprotek, zapłaciłem ok 3 zł za 100g, no to tym można by było się najeść
+ kajzerki po 1 zł, dobry chleb to kwestia 15 zł.
3. LUDZIE, przemili, prze weseli, prze uśmiechnięci (ale
chyba tak po prosu reagowali na innostańca). Panuje tu ogromny lad i porządek,
ale nie taki sztywny jak np. w Niemczech, tylko oni jakoś robią to naturalnie. Jeśli
gdzieś na ulicy, czy w parku, znalazłem porozrzucane pety, to były to marlboro
i obok, najczęściej, leżała paczka z polskim napisem "PALENIE
ZABIJA". Także mamy odpowiedz.
4. Nie jestem w stanie odpowiedzieć, czy żyje się tu lepiej,
bo mało widziałem, ale przeważają tu samochody 2-3 letnie, ludzie jedzą kebaby
za 40 zł, także chyba jakoś się kreci. Mogą stwierdzić jedno, ze w Moss, nawet jeśli
ktoś jest bogaty, to się z tym nie obnosi.
5. Tak jak pisałem już wcześniej, nie widziałem tu policji,
ludzie nie maja ogrodzeń działek, a dronem latałem jak gdyby nigdy nic.
No i to by było
chyba na tyle w kwestii relacji z trzeciej - ostatniej podroży z serii. Jestem już
trochę w opor zmęczony, bo przez ostanie 3 tygodnie, nocowałem chyba w 6 różnych
miejscach, a do mieszkania wpadałem tylko się załatwić. No ale nie ma co się
opier***ac. WYCHODZIMY POZA STREFE KOMFORTU!
Teraz wasza kolej;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.