niedziela, 24 kwietnia 2016

Get Out Of Your Comfort Zone part 2 - BRUKSELA




   Niedziela, 15:45, czas na podsumowanie drugiego wyjazdu z serii.

Bilety do Brukseli kupiłem kilka godzin po zamachu. Wiedziałem, że bilety będą w najniższej możliwej cenie, tak jak było w przypadku Paryża, do którego nikt nie chciał jeździć. Nie ucieszyłem się z powodu zamachu i nie pomyślałem sobie "Ale zajebiście, polecę za pół darmo, bo zginęło dużo osób". Pierwszą myślą, było raczej "polecę, sfilmuję, dobrze zmontuję i pokażę ludziom, jak bezpieczne jest po zamachowe miasto".

W głowię miałem obrazy z wyjazdu do Tajlandii: uzbrojeni żołnierze z palcem na spuście, kontrole samochodów i pieszych oraz wszechobecne portrety pamięciowe jedynego podejrzanego. Tak więc pokrótce mówiąc - nie bałem się.

   No i się nie pomyliłem. Gdy tylko wylądowałem, zauważyłem, że hala przylotów jest praktycznie pusta, a ludzie oczekujący na przylatujących, czekają przed budynkiem, do którego wejścia chroni 5, uzbrojonych żołnierzy. 

   Noc przebiegła nad wyraz spokojnie. Była to jedna z najprzyjemniejszych nocy na lotnisku, a łączna liczba śpiących wynosiła około 150 osób. Nad bezpieczeństwem czuwało wspomniane wcześniej uzbrojone wojsko, policja oraz straż ochrony lotniska. Około 7 AM, postanowiłem się ogarniać i spróbować dostać się do belgijskiej Stolicy. Po przeskoczeniu przez ogrodzenie i przejściu ok 2 km, stanąłem na trasie i po 30 minutach oczekiwania, siedziałem już w dostawczym Citroenie, kierowanym przez Pepe - rodowitego Włocha, mieszkającego w Belgii już od 16 lat. Po 20 minutach rozmowy, wysadził mnie tuż przy bramie wjazdowej na teren pól Bitwy pod Waterloo. Wstęp do całego kompleksu wynosił (bagatela) 15 euro... ograniczyłem się więc do nagrania ujęć zza ogrodzenia i sklepu z pamiątkami idzie nabyłem 30-sto mililitrowy kieliszek z nadrukiem WATERLOO. 

   Na następny samochód, oczekiwałem nie dłużej niż 3 minuty, a był to prawdziwie terenowy Land Rover, który zawiózł mnie wprost do zabytkowej części Brukseli. UDAŁO SIĘ. Kupując bilety, przez myśl mi nie przeszło, że dojazd z oddalonego o prawie 80 km lotniska, pójdzie tak sprawnie. Szybkie śniadanie za 3,5 euro i w drogę. Nie znałem za bardzo nazw odwiedzanych miejsc, ale byłem zachwycony pięknem belgijskiego gotyku i baroku. Obiekt, który odwiedziłem jako pierwszy, był budynkiem parlamentu, nie jednak tego europejskiego, ale zapomnianego już belgijskiego. Budynek obwieszony był flagami niemalże wszystkich krajów świata, a u jego stóp, rozpościerało się morze kwiatów, zniczy, listów i maskotek. W tym właśnie momencie, uśmiech zaczął zanikać z mojej twarzy, po której zaczęły płynąć łzy... "To była hala przylotów..." pomyślałem przypominając sobie rodziców, odprowadzających mnie przed wylotem do Stanów. Sądząc po ilości maskotek, wnioskuję, że były tam również dzieci... które być może miały przeżyć swój pierwszy lot samolotem... Od tamtej chwili, postanowiłem zmienić trochę wydźwięk filmu z historii wesołego i roześmianego studenta Turystyki, na trochę bardziej poważny ton. Zdecydowałem się również odwiedzić zniszczony budynek lotniska w dzielnicy Zaventem. Po krótkiej modlitwie, ruszyłem dalej. Place, skwery, aleje, wąskie, klimatyczne uliczki i przemili ludzie żyjący dalej przerażeniem po zamachowym. Przed obiadem, postanowiłem wstąpić do jakiegoś lokalu w celu naładowania baterii w kamerze, los chciał, że trafiłem do klimatycznego pubu, gdzie barmanką była przemiła Kinga z Białegostoku. Było już chwilę po 12, więc postanowiłem dać się namówić na małą szklankę, belgijskiego piwa typu Blonde... przepyszne... Porównując do smaku pitej po powrocie do Polski Perły to tak, jakby zestawić ze sobą świeżo wyciskany sok z pomarańczy i czystą wodę. 250 ml piwka, sączyłem przez prawię 1,5 h, a doznania smakowe, niczym nie odbiegają od tych obecnych przy piciu dobrego wina. Po naładowaniu 2 baterii, postanowiłem ruszyć w kierunku osławionej siedziby Parlamentu (give me a break) europejskiego. Pożegnałem Kingę i podążając za jej wskazówkami, ruszyłem na metro. Po przejechaniu 5-ciu stacji, wysiadłem na Shuman i tym sposobem znalazłem się tuż przed budynkiem siedziby władz UE. Panował tam zupełnie inny klimat, niż we wcześniejszej części miasta, w której miałem przyjemność przebywać. Pieprzeni krawaciarze, szklane budynki i trąbiący na przechodniów kierowcy czarnych Meroli - wyglądało to mniej więcej tak. Ogólnie rzecz ujmując mały "wonderland" dla pracowników Parlamentu. Nie było tu już słychać francuskiego, ani flamandzkiego, anie nawet duńskiego, tylko wszech obecny angielski. Nagrałem kilka ujęć i wróciłem do metra stwierdzając, że po prostu szkoda czasu na takie duperele.

   Wysiadłem na "Gare de Bruxelles-Central" czyli dworcu głównym. Pociąg do Zaventem miałem za jakieś 35 minut, postanowiłem więc iść do carefoura, żeby ogarnąć coś do zjedzenia, bo kabanosy i jabłka już mi nie służyły. Za małe chipsy, gumę do żucia m's'm-sy i wodę, zapłaciłem coś około 3 euro. Na konsumpcje poszedłem na główny plac, na którym wcześniej rozkładali scenę. Myślałem, że stroją się do jakiegoś koncertu, a tu nagle okazuje się, że to po prostu kolejna demonstracja pieprzonych komunistów(!).

   Miałem w głowie obraz kolumbijskiego odcinka Fazowskiego, ale ja taki mocny nie jestem;). Zjadłem, nagrałem kilka timelapsów i wróciłem na pociąg. Za ok 30 minutową podróż, zapłaciłem 2,9 euro. Wysiadając ze stacji, trafiłem na mini imprezę z cyklu "street hero", polegającej na pojedynkach 1 na 1 w gałę, na okrągłym "boisku" o promieniu 2,5 metra. Średnia wieku uczestników wynosiła mniej więcej 12 lat i dodając do tego poziom ich skillu w panowaniu nad piłką wyglądało to niesamowicie. Czarny rap z głośników, przejeżdżające pociągi w tle i mały "stragan" z napojami i chipsami za 0,5 euro tworzyły niesamowity klimat brukselskich obrzeży. Większość z tych dzieciaków, nawet nie umiała mówić po francusku, a co dopiero angielsku, ale szybko znaleźliśmy w wspólny język, a mianowicie słowem przewodnim było znamienite nazwisko Lewandowski... tak, to nazwisko pomogło mi z nawiązaniu dialogu z localsami już wiele razy (nawet w dalekiej Indonezji). Dzieciaki chętnie pozowały i pytały na którym kanale, będzie to wyświetlane. Gdy powiedziałem, że na YouTube ich radość była nie do opisania. Znaczyło dla nich to tyle, że film będą mogli pokazać WSZYSTKIM i w dodatku, kiedy tylko będą chcieli... to jest właśnie moc YouTuba. Po godzinie i zapełnieniu prawie całej karty SD, ruszyłem w kierunku lotniska. Do przejścia miałem jakieś 2 km, ale pogoda była ładna i dzięki przechadzce, miałem możliwość zobaczenia rozrzuconych po całej dzielnicy bukietów, uschniętych już kwiatów. Były wszędzie. Gnane tygodniami przez wiatr, wtopiły się w krajobraz tej smutnej dzielnicy, próbującej poradzić sobie po zamachu.

   Na lotnisku okazało się, że bez kilku pozwoleń, uzbrojeni żołnierze nie wpuszczą mnie nigdzie. Ze spuszczoną głową więc, udałem się w drogę powrotną. Po drodze zobaczyłem jednak takie rzeczy jak drogę, którą pokonują ludzie wysiadający z samolotu - ślimak parkingowy, "Halę przylotów" - 2-gie piętro parkingu oraz ogromny namiot polowy, pełniący funkcję "Hali odlotów". Od zamachu minęło ponad 6 tygodni, a obraz lotniska był dalej przygnębiający. Przybyłem, zobaczyłem, nakręciłem i wróciłem na stacje kolejową Zaventem... a chłopaki dalej grali, uśmiechnięci, weseli, niemogący usiedzieć w miejscu, może ten sam turniej odbywał się 12 marca, do momentu gdy przerwało go ogromne BUM(!).

   Trochę mniej smutny, wróciłem do centrum. Było już przed 19, a ja zamierzałem wrócić na lotnisko również stopem. Przed wyjazdem chciałem jeszcze raz odwiedzić Kingę, wypić ostanie piwko i wręczyć jej kabanosy, jabłko i setkę żołądkowej gdyż nie była w kraju od wielu lat. Ona w ramach rekompensaty uraczyła mnie kolejnym, doskonałym piwem. Po krótkiej rozmowie, ona poszła na pociąg, a ja zacząłem kombinować jak wydostać się z miasta. Skończyło się, na 6-cio kilometrowym spacerze w okolice granic miasta, po czym złapałem miłą, trochę przestraszoną Belgijkę, która dowiozła mnie do Waterloo, a tam po  15 minutach zatrzymał się Thomas Caillau, który podwiózł mnie pod samo lotnisko. Szczęśliwy, zmęczony, skontrolowany 3 razy przez wojsko, tanecznym krokiem wszedłem do budynku i po szybkiej toalecie, walnąłem w kimę. Zbudził mnie ochroniarz, grzecznie prosząc o zmianę miejsca obozowania, bo ludzie przecież muszą się dostać do check-inu. Postanowiłem jednak ruszyć już do odprawy bezpieczeństwa. Rozłożyłem tam legowisko, nagrałem ostatniego timelapsa, i zasnąłem na godzinę. Lecąc samolotem, przypomniałem sobie, że w nocy śniło mi się, że mój samolot spada (ze mną na pokładzie), jednakże, udało się dolecieć do Modlina i zakończyć 38-smy już w moim życiu lot. ok godziny 11, przekręciłem klucz w moim ursynowskim mieszkaniu i padłem na łóżko w celu odespania 2 nocy i regeneracji po przejściu ok 25 kilometrów. Wróciłem do strefy komfortu;)


KOLEJKA W MODLINIE?!
Na pokładzie Ryanair
 
Shuttle Bus

Czy można spać na lotnisku Charleroi?
Wieszak na kurtkę


Czy można spać na lotnisku Charleroi? 2

Wschód
Na trasie

Kwiaty pod parlamentem



Gotyk


Plac
Gotyk
Kurde, nie pamiętam nawet jak się to nazywa;)

Pomnik Roberta Schumana

Okolice Parlamentu UE
 
ONZ

Budynek Parlamentu UE

Belgijskie piwko

Stare kino

Świt na Charleroi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.